Na rampie w Brzezince
Kobieta i fotograf.


Oczy,
Które tak wiele w życiu widziały.
Ukryte przed słońcem
w cieniu chustki.
Twarz, poorana bruzdami lat,
pełna łagodnej dobroci.
Stoi sama,
Patrzy prosto w twarz pod czapką z trupią czaszką.
Mierzy do niej nie z karabinu,
lecz okiem kamery.
Dlaczego ja?
Coś we mnie zobaczył młody człowieku?
Swoją matkę, ciotkę, babcię?
Spośród tylu innych, pięknych i młodych
Wybrałeś mnie.
Spracowane ręce wsparte na lasce
Wcale nie są bezradne.
Podtrzymują zmęczone ciało
Po długiej, dalekiej podróży.
Tam daleko,
ale wcale nie za mgłą,
(bo stoją jeszcze przed oczami)
zostały wszystkie niezbędne rzeczy,
bez których żyć niepodobna:
patelnie, miski, rondle,
wałki, sitka, cedzaki,
piec i syczące garnki,
stół i krzesła, lusterko,
zdjęcia bliskich i ukochanych.
Kot i kundel burek chodzą po izbie,
nie mogąc pojąć,
dlaczego miska wciąż pusta
i nikt nie przegania z łóżka.
Płaszcz, spoczywa na ręce.
Bezcenny, elegancki.
Do bożnicy chodził
gotów w każdej chwili osłonić
przed wiatrem, deszczem i burzą.
W kieszeni jabłko na drogę.
Oczy.
W oczach wiara w Boga i ludzi,
w porządek jako taki,
w granice niewygody, absurdu i zła.
Nie przesadza się starych drzew?
A któż tu mówi o przesadzaniu.
Tu się drzewa ścina i pali,
by się rozgrzać do nowych czynów,
dzieł wielkich i wiekopomnych,
o których pamiętać będą pokolenia.
Tylko na razie trzeba spalić
wnuczka, babcię, ciocię, dziadka,
mamę, tatę, wujka, stryjka,
i dwie kuzynki z miasta.
I ciebie stara kobieto.
Za godzinę, nie - za pół,
już nie będziesz świdrować mnie wzrokiem.
Jak będziesz wyglądać wtedy:
naga, bosa, z obwiśniętą skórą,
bez tej laski, płaszcza i chustki.
Z innymi nagusami
będziesz czekać na prysznic.
Nie, nie będzie upragnionej wody.
Zachłyśniesz się cyklonem
raz, drugi i trzeci.
Te twoje oczy,
nie jak teraz spokojne, naiwne wiarą w porządek rzeczy
zobaczą śmierć, choć wokół będzie ciemno.
Będziesz łapać powietrze, szeroko otwierać, wybałuszać oczy.
Szkoda, że nie będę mógł tego oglądać;
zobaczyć strach, który chciałbym teraz widzieć.
Korci mnie, by ci to powiedzieć,
ale i tak byś nie uwierzyła.
To by się nie zmieściło w twojej starej głowie.
Nie patrz tak na mnie jędzo,
nie jestem twoim wnukiem.
To nic, że mi przypominasz
babcię w mojej Bawarii.
Ona też ma takie oczy,
dlatego cię wybrałem.
Babci powiem, że miała sobowtóra,
którego cień przykleił się do kliszy,
a on sam, sobowtór w powietrzu
z dymem fruwa,
zmielony na pył i popiół,
wsysany jest w trawę i kwiatki.
To była zła kobieta, nie taka jak ty, babciu.
Dlaczego była zła?
Przecież - mówisz- do mnie tak podobna.
Popatrz babciu, nie widzisz, przecież miała,
tu, na agrafce, zawieszoną gwiazdę.
Ona musiała być zła
i trzeba ją było spalić.
Ale jeszcze dziś,
Te oczy wciąż łagodnie pytają.
Na co ja wam jestem potrzebna?
Jest maj, świat cały do życia się budzi.
Tam, niedaleko domu,
Na węgierskiej ziemi,
nad rzeczką szaleją żółte kaczeńce.
W sadzie drzewa zatopione
w kwiatach różowych i białych,
wabią pszczół roje.
Powiedz młody człowieku,
po co mi to wszystko na stare lata?
Po co te drutu, płoty i rowy,
wieże, kominy, rampy i tory,
gdzie nawet nie ma na czym usiąść.
Nogi mnie już bolą, stara jestem,
i jeszcze ty z tym aparatem.
Zrobiłeś ze mnie gwiazdę,
a mnie się chce pić.
Dałbyś mi artysto kubek wody,
Wszyscy gdzieś już poszli,
Muszę iść za nimi.
Gdzie poszli starzy?
Na lewo czy na prawo?
Dlaczego ja?
Dlaczego przez wieki mam pytać o to samo,
aż do skończenia świata?
Dlaczego ja?
Dlaczego ?
 
Franciszek Piper

Oświęcim listopad 2007

 

powrót